fot. PKO Ekstraklasa

Prezent też nie pomógł

W wyjazdowym meczu z Wisłą Płock piłkarze ŁKS strzelili gola po prostym błędzie bramkarza. Ten prezent nie na wiele się jednak przydał. Podopieczni Kazimierza Moskala przegrali po raz piąty z rzędu , po siedmiu kolejkach nadal mają tylko cztery punkty i w tabeli PKO BP Ekstraklasy zajmują przedostatnie miejsce.


Po wcześniejszych porażkach sympatycy ŁKS próbowali się pocieszać, że ich ulubieńcy tracili punkty z uznanymi ekipami. Przełamanie miało nastąpić w Płocku. Wisła również była w strefie spadkowej, jednak sobotni mecz pokazał, że król jest nagi. Po awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej na al. Unii sprowadzono siedmiu zawodników, jednak większość z nich występuje wyłącznie w czwartoligowych rezerwach, a ci, którzy pojawiają się w pierwszym zespole nie wnoszą do gry nic pozytywnego. W Płocku beniaminek po raz kolejny na małej przestrzeni wymieniał mnóstwo bezproduktywnych podań, po których nie zdobywał terenu i nie stwarzał podbramkowych sytuacji. Tradycyjnie natomiast popełniał kardynalne błędy w obronie. Nic więc dziwnego, że zanim goście zdołali przeprowadzić składną akcję już przegrywali 0:1. W 3. minucie po prostej stracie i rzucie rożnym Michał Kołba odbił piłkę po główce Damiana Michalskiego, ale przy dobitce Grzegorza Kuświka był już bezradny. Kwadrans później przyjezdni doprowadzili do remisu, a w odrobieniu strat pomógł im Thomas Dhane. Wydawało się, że po strzale Patryka Bryły bramkarz Wisły bez problemów złapie piłkę, jednak popełnił błąd i wypuścił futbolówkę prosto pod nogi Łukasza Sekulskiego, który skwapliwie skorzystał z prezentu. Napastnik ŁKS mógł zostać bohaterem spotkania, jednak w drugiej połowie przy stanie 1:1 w idealnej sytuacji główkował nad poprzeczką. Gospodarze byli skuteczniejsi i wykorzystali fakt, że podopieczni Moskala nie uczą się na błędach. W meczach z Cracovią, Lechem Poznań, Wisłą Kraków i Legią Warszawa łodzianom gole strzelali zawodnicy, którym przed polem karnym nikt nie utrudniał przejęcia piłki. W Płocku było podobnie. Po niecelnym wybiciu futbolówka trafiła pod nogi Giorgiego Merebaszwiliego, a tym płaskim strzałem tuż przy słupku w 75. minucie ustalił wynik meczu na 2:1 dla Wisły.

- Prawda jest taka, że jeśli nie chce się meczu wygrać, to się przegrywa. Wydaje mi się, że mieliśmy piłkę meczową na głowie Łukasza, który powinien ją skończyć. Później mieliśmy jeszcze sytuacje, które powinniśmy lepiej rozwiązać. Nie potrafiliśmy tego wykorzystać, a dostaliśmy dwie bramki po stałych fragmentach. Po tej drugiej nie byliśmy już w stanie zagrozić Wiśle. Brutalna okazuje się ta ekstraklasa. Teraz mamy przerwę a później kolejny trudny wyjazd, do Szczecina. Musimy się pozbierać i wierzyć w to, że kolejny mecz będzie przełamaniem i wrócimy do swojego grania - powiedział po spotkaniu trener Moskal.

Jego podopieczni już po pierwszej fazie rozgrywek znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji. Kibice ŁKS do dzisiaj dostają palpitacji serca, gdy przypominają sobie sezon 2011/2012, zakończony spadkiem z ekstraklasy. Po siedmiu kolejkach łodzianie mieli wówczas pięć punktów i byli na trzynastej pozycji. Po powrocie do elity na tym samym etapie rozgrywek mają tylko cztery oczka i są na miejscu piętnastym. Tym razem z ligi spadają jednak nie dwa, a trzy zespoły… W ósmej serii spotkań zespół Moskala zagra w Szczecinie z Pogonią (15 września, godz. 15).