fot. PKO Ekstraklasa

Seria porażek się wydłuża

W PKO BP Ekstraklasie rozgrywana jest dopiero szósta kolejka, a piłkarze ŁKS mają już na koncie cztery porażki z rzędu. W niedzielę przed własną publicznością dwa razy obejmowali prowadzenie w meczu z Legią, jednak ostatecznie przegrali spotkanie 2:3.


Przed rozpoczęciem spotkania na murawie odbyła sie miła uroczystość, podczas której uhonorowano Wiesława Jańczyka, który jako jedyny zawodnik w barwach ŁKS był mistrzem Polski w piłce nożnej (1958) i w koszykówce (1953). Zasłużony sportowiec otrzymał pamiątkową koszulkę i wysłuchał gromkiego Sto lat odśpiewanego przez ponad 5 tys. widzów. - Dziekuję kibicom i zarządowi. Jestem bardzo zadowolony z tego, że jako wiekowy człowiek - skończyłem 88 lat - mogę cieszyć się z sukcesów mojego byłego klubu - powiedział Jańczyk.    

Po meczu z Legią podwójny mistrz Polski powodów do radości jednak nie miał. Skład zespołu z Warszawy jasno wskazywał na to, że dla trenera Alaksandara Vukovicia priorytetem jest rewanżowy mecz z Rangers FC w Lidze Europy. Do walki na obiekcie beniaminka szkoleniowiec Legii desygnował jedenastkę, w której znalazło się jedynie dwóch zawodników rozpoczynających grę w trzech poprzednich meczach ekipy z Łazienkowskiej. Od pierwszej minuty grało m.in. dwóch osiemnastolatków: Mateusz Praszelik i debiutujący w ekstraklasie Michał Karbownik. Mimo eksperymentalnego zestawienia Vukovic osiągnął swój cel – zainkasował komplet punktów i jednocześnie dał odpocząć graczom, na których spocznie ciężar walko o fazę grupową LM.

Łodzianie rozpoczęli spotkanie z dużym animuszem, którego starczyło jednak tylko na kwadrans. Na szczęście w tym okresie strzelili bramkę. W 4. minucie po rzucie rożnym i błędzie warszawskich obrońców skuteczną główką popisał się Łukasz Sekulski. Po kilkunastu minutach przewagi łodzian inicjatywę przejęła Legia i tylko skuteczne interwencje Michała Kołby oraz trochę szczęścia (słupek) sprawiły, że do przerwy gospodarze utrzymali prowadzenie. Po zmianie stron goście z nawiązką odrobili straty. Co prawda na wyrównującą bramkę Dominika Nagy’a (51) podopieczni Kazimierza Moskala zdołali odpowiedzieć trafieniem Sekulskiego z rzutu karnego (60, za faul na Danim Ramirezie), jednak ostatnie słowo należało do Legii i Jarosława Niezgody, który na listę strzelców wpisał się w 72. i 81. minucie. W obu sytuacjach zawodnicy ŁKS pokazali, jak nie powinna wyglądać gra w defensywie. Szkolne błędy w obronie to jednak od początku sezonu znak firmowy łódzkiego beniaminka.

- Po takim spotkaniu ciężko jest coś mądrego powiedzieć. Jest dla mnie niezrozumiałe, że w ten sposób przegrywamy kolejny mecz. Żeby wygrać nie wystarczy strzelić dwie bramki. Trzeba zdobyć przynajmniej jedną więcej od rywala. Patrzyłem na naszą grę, patrzyłem wczorej na Raków Częstochowa. Niby gramy, ale są problemy ze zbieraniem punktów. Nie wiem, może brakuje tym zespołom doświadczenia, cwaniactwa czy zwykłego wyrachowania? Zdawaliśmy sobie sprawę, że mamy trudny terminarz, ale to nie może być dla nas żadnym usprawiedliwieniem, bo takich spotkań nie powinniśmy przegrywać – podsumował Moskal.

Po sześciu kolejkach ŁKS ma tylko cztery punkty i w tabeli PKO BP Ekstraklasy zajmuje czternaste miejsce. W następnej serii spotkań (31 sierpnia, godz. 15) łodzianie zmierzą się w Płocku z ostatnią w klasyfikacji Wisłą (jeden punkt w czterech meczach).